sobota, 28 lutego 2015

ROK 2011

22 II - 5 V 2011


Poniżej, w postach bloga znajdują się opisy przejść pieszych z Wrocławia do Rzymu na beatyfikację (2011) oraz na kanonizacje (2014) papieża Jana Pawła II.

WSTĘP 2011

Aby pójść na pieszą pielgrzymką o długości ok. 1500-1600 km i to na dodatek w zimie, trzeba mieć ważne powody i solidne motywacje. Ale przecież już w dawnych wiekach pielgrzymowali pątnicy do trzech najważniejszych miejsc świętych:

- do Grobu Pańskiego w Jerozolimie

- do Grobów św.Apostołów Piotra i Pawła w Rzymie

- do Grobu św.Apostoła Jakuba w Santiago de Compostela w Hiszpanii

Jeżeli w tych niebezpiecznych dla pielgrzymów czasach miliony chrześcijan pielgrzymowało do świętych miejsc pieszo, to dlaczego nie mogliby tego robić w XXI wieku, kiedy jest o wiele bezpieczniej i można nawet wrócić do domu samolotem?

W jakimś stopniu moje imię i nazwisko, jakie przypadło mi nosić od urodzenia, zobowiązywało mnie do podjęcia kiedyś w życiu trudu takiej pielgrzymki.

Poza tym poczułem w swoim sercu ogromna potrzebę pójścia i podziękowania papieżowi Janowi Pawłowi II za to wszystko co uczynił dobrego dla mnie i mojej Ojczyzny. Za to, że mogę żyć w wolnym kraju. A ponieważ byłem obecny na wszystkich spotkaniach z Ojcem św. w Polsce, podczas jego pielgrzymek do Ojczyzny, więc teraz postanowiłem podziękować mu za to wszystko przez trud pieszej pielgrzymki do jego Grobu i przybycia na Jego beatyfikację.

Swoja decyzję podjąłem zaraz po ogłoszeniu daty beatyfikacji, godzinę po tym, gdy dowiedziałem się, że Staszek Ozdoba i Andrzej Kofluk wybierają się pieszo na beatyfikację.

Nie obawiałem się trudu pielgrzymki i wierzyłem głęboko, że wszystko pójdzie dobrze, gdyż wierzyłem we wstawiennictwo za nas u Boga zarówno Jana Pawła II jak i świętego Jakuba. Przecież Jan Paweł II też był pielgrzymem i to jakim Pielgrzymem!

Miałem też poza sobą doświadczenie pół roku wcześniej zakończonej, 900 km liczącej pieszej pielgrzymki do Grobu św.Jakuba w Hiszpanii, z Saint Jean we Francji do Santiago de Compostela, Finisterry i Muxii. Nie tak długiej, jak pielgrzymką Staszka i Andrzeja, ale 900 km to też miało znaczenie psychiczne, to przecież było 40 dni wędrowania. Po takiej pielgrzymce, po tym camino, łatwiej mi było podjąć decyzję.

Termin tej pielgrzymki był niezwykły. Ponieważ wyznaczono termin beatyfikacji papieża Jana Pawła II na dzień 1 maja 2011, więc aby przyjść na czas, a nawet z pewnym zapasem czasu, ze względu różne możliwe przeszkody w drodze, trzeba było wyjść już w lutym! Do przebycia było przecież około 1600 km - biorąc pod uwagę fakt, że zamierzałem iść przez Słowenię! Ostatecznie wybrałem za najlepszy termin wyjścia dzień 22 lutego: w kościele jest ten dzień obchodzony jako Święto Katedry św.Piotra w Rzymie. Data 22 lutego wydała mi się być odpowiednia, gdyż było to 68 dni do czasu beatyfikacji, a zatem był pewien zapas dni, "na wszelką okoliczność".

Na kilka dni przed wyruszeniem w drogę udaliśmy się do biskupa Edwarda Janiaka po specjalne błogosławieństwo na drogę i byliśmy gotowi do wymarszu. W czasie ostatnich przygotowań do wyjścia nie odczuwałem żadnego strachu ani obawy. Tak bardzo uwierzyłem, że z pomocą Boża dotrę szczęśliwie do Wiecznego Miasta, że kompletnie zapomniałem o przygotowaniu i zabraniu na drogę jakichkolwiek pomocy medycznych: plastrów, bandaży, kremów, maści... I okazało się, że nie były wcale potrzebne, a ich brak w plecaku uświadomiłem sobie właściwie dopiero w Słowenii. Okazało się, że również Staszek nie zabierał w drogę żadnych plastrów ani bandaży.

Zanim jednak wyruszyłem na pielgrzymkę, podjąłem pewne postanowienia dotyczące mojego zachowania i stylu pielgrzymowania. Nazwałem je "regułami". Była to jakby Konstytucja Pielgrzymki Pieszej do Rzymu. Oto reguły zawarte w tej konstytucji pielgrzymkowej:


Reguła pierwsza:

Zachowywać się w czasie pielgrzymki jak małe Dziecko Boże, tzn. całkowicie zdać się na pomoc Bożą w czasie pielgrzymowania. Ta reguła jest bardzo mocno zaakcentowania w Księdze Wyjścia, w opisie 40-letniej wędrówki Żydów do Ziemi Obiecanej. Żydzi mieli nakazane, aby żywić się manną, która "spada z nieba". I nie wolno im było zbierać więcej, aniżeli byli w stanie zjeść w ciągu jednego dnia. Nie wolno było robić sobie zapasów na jutro. Kto zrobił sobie zapasy, temu manna "gniła" i psuła się. Jedynie w przeddzień szabatu wolno im było zebrać podwójną ilość manny. I jedynie wtedy manna się nie psuła.

Bóg, jako prawdziwy i kochający Ojciec - troszczy się o potrzeby swoich Dzieci. Czyż ziemscy rodzice nie troszczą się o swoje dzieci, zwłaszcza wtedy kiedy są jeszcze małe? Żadne trzy czy czteroletnie dziecko nie odkłada kromki chleba "na jutro", gdyż jutro ojciec i matka podadzą nową kromkę chleba... Jutro też będą mnie kochać… po cóż więc robić zapasy? Jeśli ziemscy rodzice tak troszczą się o swoje dzieci, to cóż dopiero Bóg? "Nie martwcie się życie swoje, co jeść i co pić będziecie..." - to kwintesencja reguły pierwszej. Może w życiu trudna do spełnienia, ale na pielgrzymce - najbardziej owocna i skuteczna.

Reguła druga:

Nieustanna modlitwa, nieustannym bycie z Bogiem, czyli ciągła rozmowa z Nim. Reguła prosta, wynikająca z faktu, że przecież na pielgrzymce jest bardzo dużo czasu na modlitwę. Można się nieustannie modlić idąc. Różaniec to najlepszy Anioł Stróż w drodze. Jest czas na dogłębną medytację i kontemplację Boga, na wnikliwe rozważanie tajemnic różańcowych, które przecież opowiadają o życiu Jezusa. Postanowiłem najwięcej czasu na mojej pielgrzymce poświęcić na rozmowie z Bogiem, na nieustannym przebywaniu z nim, np. poprzez medytację tajemnic różańcowych. To się bardzo przydawało w momentach krytycznych i ciężkich. Kiedy bowiem człowiek skupia się na Bogu, w tym samym czasie Bóg skupia się na nim. Myślę, że właśnie dlatego z noclegami nie mieliśmy żadnych problemów.

Reguła trzecia:

OTWARTOŚĆ na każdego spotkanego człowieka, w którym trzeba starać się spotkać Boga. Nawet jeśli czasem jest to trudne. Trzeba otwierać szeroko oczy, aby nie "przeoczyć" Boga, jak to się przydarzyło uczniom zdążającym do Emaus… Otwartość oznacza też gotowość na przyjęcie wszelkich darów Nieba i błogosławieństwa od Boga. Aby to uzyskać – nie unikałem wcale ludzi, ale wychodziłem im naprzeciw, czy to na ulicy, czy nawet wstępując po drodze do barów, kawiarni lub każdego innego miejsca gdzie przebywali ludzie. Starałem się z nimi rozmawiać i próbować ich zrozumieć, ich problemy, sytuację życiową, ich radości i smutki. Nigdy o nic nie prosiłem, a jednak bardzo często coś otrzymywałem.

Reguła czwarta:

POKÓJ W SERCU. Miałem ogromne szczęście mieć za towarzysza mojej pielgrzymki Staszka Ozdobę, człowieka o ogromnej pokorze i darze pokoju serca. Nigdy w czasie naszej wspólnej wędrówki nie pokłóciliśmy się ani też nie obwinialiśmy o nic. Wszystko uzgadnialiśmy razem, tak że w rezultacie nasze wspólne modlitwy miały charakter "gdzie dwóch albo trzech ZGODNIE prosić będzie o coś, to Bóg ich wysłucha". Przez te 57 dni pielgrzymowania oraz później w czasie pobytu w Rzymie nie mieliśmy nawet odrobiny żalu do siebie, ani najmniejszej nawet pretensji.

Plecak niewiary

Swój 11-kilogramowy plecak nazywałem umownie "plecakiem niewiary". Gdyby moja wiara była "jak ziarnko gorczycy", żaden plecak nie byłby mi w drodze potrzebny ani też żadne pieniądze. Bo wszystko otrzymałbym od dobrego Boga "za darmo". Ponieważ jednak moja wiara daleka jest od owego "ziarna gorczycy, więc muszę dźwigać na plecach tę swoją niewiarę. A może to ciężar własnych grzechów, które tę moją wiarę tak osłabiają? Moja "niewiara" waży więc 11 kg, a wiara nie ważyłaby przecież nic. To warte zastanowienia...

Wyposażenie

Większość mojego wyposażenia pochodziła z darów. Otrzymałem plecak od Jurka, aparat fotograficzny od Kuby, kijki trekkingowe od Krysi. Namiotu nie zabrałem ze sobą, gdyż perspektywa spania w lutym i marcu w namiocie w Polsce, Czechach i Austrii - nie była zbyt kusząca. A dźwigać bezużytecznie ponad połowę drogi dwukilogramowy namiot wydawało mi się być nonsensowne.

Bez pieniędzy!

Wyszedłem na trasę pielgrzymki zupełnie bez własnych pieniędzy! W dniu wyjścia posiadałem jednak 400 zł, ale to był dar od moich najbliższych i znajomych, którzy przyszli mnie pożegnać lub wcześniej wyposażyli mnie na drogę. W zapasie miałem też 100 euro od żony, do wydania w razie konieczności. I tyle pieniędzy na życie, jedzenie i spanie przez okres 70 dni!

Konto wsparcia

Najważniejsza forma wspierania (sponsoringu) pątnika w czasie pielgrzymki to z pewnością modlitwa za niego. Ale oprócz modlitwy ważne jest też wsparcie materialne lub nawet finansowe. W Średniowieczu był zwyczaj, że wioski i miasta wyposażały pielgrzymów „na drogę” w środki materialne i finansowe, potrzebne w czasie długotrwałej wędrówki. Ten zwyczaj zanikł później, gdyż pielgrzymi "wstydzili się" prosić o tego rodzaju wsparcie. Uważam, że zupełnie niesłusznie.

Na moim blogu podałem więc numer rachunku bankowego, aby osoby, które mnie znają (albo nawet nie znają) mogły wspierać mnie w czasie pielgrzymki również finansowo. Każda, najdrobniejsza nawet kwota "wsparcia", była dla mnie ogromną pomocą w drodze. A Bóg pomaga przecież zazwyczaj poprzez drugiego człowieka! Sumaryczna kwota tych wpłat wyniosła na końcu pielgrzymki niemal 1200 zł i dzięki temu mogłem pielgrzymować i dotrzeć w końcu na beatyfikację i to na długo przed czasem. Ale teraz, już po dojściu, wiem, że doszedłbym nawet bez pieniędzy, gdybym miał już na starcie wiarę jak "ziarno gorczycy".


Byłem niemal pewny, że to jedyna taka pielgrzymka w życiu. Nawet na myśl mi nie przychodziło, że ZA TRZY LATA nastąpi "ponowienie" i znów wyruszę. Ale gdy na kilka miesięcy przed ogłoszeniem terminu kanonizacji papieża Jana Pawła II, było już niemal pewne, że wkrótce ona nastąpi, my również byliśmy pewni, że znów wyruszymy w Drogę! Tym razem szokujące było to, że nie trzy osoby, ale PIĘTNAŚCIE zamierzało wyruszyć pieszo do Rzymu. Znów datę wyznaczyliśmy na dzień 22 lutego, dokładnie trzy lata po naszej pielgrzymce na Beatyfikację.

piątek, 27 lutego 2015

POLSKA 2011

22-27 II 2011

Dzień 1 - Wtorek 22 II 2011
Wrocław - Sobótka

Wyruszyliśmy rankiem we wtorek 22 lutego 2011 z kościoła pw.św.Maksymiliana Marii Kolbego, bezpośrednio po porannej mszy św. o godz. 6.30. Było ok. - 9 stopni C. Mróz. Na głowie czapki futrzane a na rekach rękawice. Ten mróz miał się jeszcze w następnych dniach potęgować, a rękawice były w użyciu przez trzy tygodnie. Nie sposób było bowiem trzymać w ręku kijki trekingowe przez cały dzień bez osłony od mrozu. Wyruszyliśmy odprowadzani przez grupę wrocławskich caminowiczów, których było na początku około dwudziestu, ale stopniowo odłączali się, tak, że pod samą niemal Sobótkę odprowadzał nas jedynie Jurek Pilarski, który planował w przyszłym roku pieszą pielgrzymkę z Lourdes do Santiago de Compostela i do Fatimy.

Wyruszyliśmy na trasę do Rzymu, a tego pierwszego dnia do Sobótki. Trasa pierwszego dnia okazałą się dłuższa niż przypuszczaliśmy i wynosiła ponad 40 km, a dzień zimowy był krótki. To spowodowało, ze dotarliśmy do celu tuż przed godziną dwudziestą pierwszą.

Po drodze w Sadkowie zostaliśmy poczęstowani pierogami ruskimi i ciastem przez Panią Monikę Skawińską, a w Sobótce przyjęci bardzo gościnnie przez Janusza i Halinę M. Mimo późnej pory czekała nas pyszna kolacja i gościnne przyjęcie. Ponieważ Janusz w ub. roku wędrował na camino hiszpańskim z Saint-Jean-Pied-de-Port do Santiago de Compostela, dlatego też opowieściom caminowym przy gorącym kominku nie było końca.
Dziękuje wszystkim, którzy na starcie naszej pielgrzymki "wyposażali" nas na drogę, wkładając nam do kieszeni złotówki, euro lub korony.
Pielgrzymka w mróz ma swoje własne oblicze i jest zupełnie inna aniżeli w upał lub deszcz. To tez pewne swoiste doświadczenie, które ubogaca duchowo.

Dzień 2 - Środa 23 II 2011
Sobótka - Piława Górna

Pierwszy cud: Ognisko w śniegu!

Etap prawdy. Wczoraj przybyliśmy na nocleg niemal o godzinie 21.00, więc sądziliśmy, że dziś będzie szybciej. Ale zrobił się z tego etap prawdy i dotarliśmy na nocleg do Pani Pauliny C. w Piławie Górnej o godz. 22.30! Na początku wszystko przebiegało wspaniale, Kuba P. zrobił nam zdjęcia i "pilotował" nas do końca Sobótki. Na zaśnieżonych ulicach Staszek nieoczekiwanie spotkał swojego kolegę z ławki szkolnej, biegnącego w dresie chodnikiem ulicy. To znany maratończyk! Przywitanie było bardzo serdeczne. Maraton to nieco ponad 40 km a my mieliśmy do przejścia około czterdziestu maratonów!
Droga wiodła przez Sulistrowice, gdzie odwiedziliśmy na Plebanii tutejszego proboszcza ks.Ryszarda S. Zostaliśmy poczęstowani herbatą i ciastem i ruszyliśmy dalej w drogę.
Kilka kilometrów za Będkowicami, kiedy byliśmy już nieźle zmarznięci, zobaczyliśmy w rowie, na śniegu palące się duże ognisko. A w promieniu kilometra dookoła żadnego domu, i tylko zasypane śniegiem pola. Skąd więc to ognisko? Dziwne to jakieś...
Ogrzaliśmy zmarznięte ręce i twarze i po kilku minutach powędrowaliśmy dalej. Oczywiście wszystko da się wytłumaczyć bez cudu. Robotnicy obcinali pewnie gałęzie zwisające z przydrożnych drzew i z tych obciętych gałęzi zrobili stos i zapalili ognisko, aby się ogrzać. Potem zostawili ognisko, wierząc, że na śniegu ono samo zgaśnie i po prostu po fajrancie udali się do domu. Tylko takie racjonalne wytłumaczenie przyszło nam do głowy. Ale to ognisko bardzo się nam przydało!
Weszliśmy w las. Ale zrobił się zmierzch. A tymczasem za tym lasem był drugi las, a potem trzeci... W pewnej chwili znaleźliśmy się w lesie tak gęstym, gdzie gałęzie zagradzały drogę i ....zabłądziliśmy. Drogi i ścieżki zasypane były śniegiem, więc łatwo było pobłądzić. Tymczasem zrobiła się godzina 20.00 i zgasły nam latarki, gdyż skończyły się baterie w nich. Po chwili wysiadły tez komórki a my zagubiliśmy się w tym lesie całkowicie.
Mróz dochodził do 18 stopni i groził nam nocleg w namiocie. Bezksiężycowa noc, mróz, ciemny las i nagle przebiegło koło nas stado dzików. Po około godzinie błądzenia po lesie natrafiliśmy w końcu na drogę, która wyprowadziła nas z lasu. A wtedy odnalazł się też nasz szlak i o godz. 22.30 zapukaliśmy do drzwi pani Pauliny C. w Piławie Górnej, która mimo tak późnej pory ugościła nas serdecznie, postawiła na stole kolację i rozmawiała z nami do samej północy. Pani Paulina ma 77 lat i i tryska energią.






Dzień 3 - Czwartek 22 II 2011
Piława Górna - Bardo Śl.

Rankiem razem z Panią Pauliną C. udaliśmy się nas na mszę św. do pobliskiego kościoła, aby później powrócić jeszcze do jej domu na śniadanie. Po śniadaniu wyruszyliśmy w drogę przez Ząbkowice Śl. do Barda. Od tego dnia codziennie odmawialiśmy wspólnie razem Tajemnice Światła Różańca św., idąc razem. Pozostałe części Różańca św. oraz inne modlitwy każdy z nas odmawiał sobie sam w drodze, bo przecież nie sposób było iść cały czas blisko siebie.
Odcinek drogi z Ząbkowic Śl. do Barda postanowiliśmy przejść wzdłuż ruchliwej szosy. Mijały więc nas liczne samochody, tiry, ciężarówki. Było to bardzo uciążliwe i niebezpieczne, dobrze że nie byliśmy wówczas świadomi, że w ten sposób przyjdzie nam przejść jeszcze setki kilometrów i to poza granicami Polski. Dotarliśmy do Barda Śl. dość wcześnie i udaliśmy się najpierw do Bazyliki, aby się tam pomodlić. Do klasztoru s.Urszulanek w Bardzie Śl. dotarliśmy ok. 16.30, zmęczeni, gdyż ranny mróz dal się nam porządnie we znaki. Rankiem było minus 17 stopni!
Siostry Urszulanki ugościły nas kolacją i przydzieliły duży pokój 4 osobowy, mimo że było nas przecież tylko dwóch. Mogliśmy więc wspaniale wypocząć i zregenerować siły, przed czekającymi nas jeszcze wieloma dniami pielgrzymowania. Wieczorem udaliśmy się na Nieszpory w kaplicy wraz z siostrami, a potem czekała nas obfita kolacja.




Dzień 4 - Piątek 25 II 2011
Bardo - Kłodzko

Po rannej mszy św. w kaplicy u sióstr Urszulanek, wyszliśmy od razu na szlak, który prowadził ostro do góry oblodzoną ścieżką wzdłuż kolejnych stacji Drogi Krzyżowej wiodącej na szczyt Góry Bardzkiej. Nie spodziewałem się, że tędy będziemy szli! Ta ścieżka, ta Droga Krzyżowa była mi bardzo dobrze znana, byłem tu już wcześniej kilka razy, ale jeszcze nigdy w zimie! Teraz ta ścieżka była oblodzona i musieliśmy wspinać się po niej do góry z ciężkimi plecakami. Tylko dzięki kijkom trekingowym utrzymywałem jakoś równowagę.
Przy studzience, czyli gdzieś w połowie drogi dogoniły nas dwie panie z Kłodzka, Wanda K. i Ela C., które o naszym przejściu dowiedziały się od Jasi Z. Przyjechały tu, aby nas prowadzić do swojego miasta. Mieliśmy więc towarzystwo dwóch aniołów. Idąc z nimi, nie musieliśmy martwic się o to, że zabłądzimy. Za czternastą stacją Drogi Krzyżowej szlak skręcał lekko w lewo i przez przełęcz między górami schodziliśmy do miasta Kłodzka. Droga była przepiękna, ośnieżona, girlandy śniegowe wisiały na gałęziach drzew.
Około godziny 15.00 dotarliśmy do Kłodzka. Zjedliśmy wspaniały obiad w domu Pani Wandy K., a potem udaliśmy się na nocleg do domu Pani Eli C. Jej mama, Pani Helena C. właśnie udzielała korepetycji z matematyki. Po chwili na stole zjawiła się przepyszna kolacja, była wspólna modlitwa i opowiadania o drodze.









Dzień 5 - Sobota - 26 II 2011
Kłodzko - Domaszków


Rankiem pobudka o godzinie 6.00, pyszne śniadanie u Pani Eli, potem msza św. o godz. 7.30 w kościele o.Jezuitów i wymarsz na trasę. Panie Wanda i Ela odprowadziły nas do samej Bystrzycy Kłodzkiej. Szło się nam przyjemnie w ich towarzystwie. Kiedy nas w końcu opuściły, aby wracać do domu, okazało się, że pojawiły się, i to dosłownie po pięciu minutach następne anioły, chętne do odprowadzania. Tuż przed Długopolem Dolnym zauważyliśmy samochód, z którego nieoczekiwanie wysiadły bardzo dobrze nam znane panie z ubiegłorocznego Camino France: Jasia Z. i Krysia Góra w towarzystwie Ewy z Wrocławskiego Klubu Przyjaciół Camino. Pofatygowały się z Wrocławia, aby nam przywieźć "obiad" i towarzyszyć w drodze przez ponad 10 km do samego Domaszkowa.
Do Domaszkowa dotarliśmy już po ciemku, po godz 19.00. Przywitał nas tu proboszcz tutejszej parafii ks.Jan M. i od razu odwiózł na nocleg. Spaliśmy w jakimś gościńcu dla sportowców w pobliskiej wsi.




Dzień 6 - Niedziela 27 II 2011
Domaszków - Boboszów (granica polsko-czeska)


Rankiem msza św. w kościele w Domaszkowie, zakończona błogosławieństwem na drogę ks.proboszcza Jana i obfite śniadanie w domu obok Plebanii. Wyruszyliśmy na krótki 15 km odcinek do Boboszowa. Droga mijała szybko. Do Międzylesia towarzyszyła nam ponownie Wanda K., która przyjechała z Kłodzka, aby nas aż tutaj odprowadzić.
A kiedy już dotarliśmy do granicy polsko-czeskiej w Boboszowie, przyjechali po nas Pani Barbara M. i Kazimierz B. i zabrali nas na nocleg, ostatni już w Polsce, w pobliskim Potoczku. I znów była obfita kolacja i gościna w polskim domu w uroczej górskiej miejscowości, "oddalonej od cywilizacji". Prześliczny drewniany domek w lesie. Jutro trzeba będzie opuścić nasz kraj ojczysty. Czekają na nas Czechy, Morawy. Barbara i Kazimierz odwiozą nas do granicy państwa, do miejsca, z którego zabrali nas na nocleg.















czwartek, 26 lutego 2015

CZECHY 2011

28 II - 6 III 2011
Dzień 7 - Poniedziałek 28 II 2011
Boboszów (granica polsko-czeska) - Cenkovice


Po pysznym śniadaniu w Potoczku, rankiem, pani Barbara M., siostra Krysi Z. z Lubania odwiozła nas do granicy, do miejsca, z którego nas zabrano wczoraj na nocleg. Z Boboszowa, czyli z granicy polsko-czeskiej wyszliśmy o godz. 8.00.
Zaplanowaliśmy sobie, że dojdziemy do Lanskroun a dotarliśmy jedynie do Cenkowic. Początkowo szliśmy piękną szosą, która od Czerwonej Wody wiła się w górę serpentynami aż na sam szczyt Bukowej Góry 958 m npm. Na szczycie ujrzeliśmy wieżę wyciągu narciarskiego i orczykowego dla narciarzy. Gdybybyśmy szli szosą, w godzinę doszlibyśmy stamtąd do Cenkowic i poszli dalej do Lanskroun. A tu wspinaczka i schodzenie zajęły nam w sumie ok. 5 godzin. GPS prowadził nas stromo w dół i to dokładnie wzdłuż trasy zjazdowej narciarskiej. Schodzenie po śliskim śniegu w towarzystwie pędzących na dół narciarzy było bardzo trudnym zadaniem i wezwaniem.

Zrobiliśmy tego dnia tylko jakieś 15 km ale o wartości na pewno powyżej 40 km. Piekielnie zmęczeni dotarliśmy do pierwszego lepszego miejsca noclegowego. Był to pensjonat dla narciarzy i nocleg był tu drogi, gdyż zapłaciliśmy za niego po 390 koron i to bez śniadania. Ale byliśmy tak zmęczeni, że nie mieliśmy już sił do szukania tańszego noclegu. Na szczęście były to nasze pierwsze wydane na pielgrzymce pieniądze. Za to zakosztowaliśmy co nieco z "papieskich przyjemności". Przecież Jan Paweł II uwielbiał góry i jeździł na nartach. Idąc na jego beatyfikacje, trzeba było duchowo się zbliżyć również do tych aspektów jego życia, może bardziej z czasów, kiedy jeszcze nie był papieżem.







Dzień 8 - Wtorek 1 marca 2011
Cenkovice - Rychnov na Morave

Wyszliśmy o 7.30. Rankiem temperatura minus 9 stopni. Mój ulubiony napój na tej pielgrzymce to woda lodowa, czyli zamarznięta w plastikowej półlitrowej butelce mieszczącej się w kieszonce bocznej plecaka woda z soplami lodu. Potem w ciągu dnia się ociepliło i po południu było już plus 5 stopni.

Dzisiaj zrezygnowaliśmy ze wskazać GPS szliśmy szosą. W zimie nie da się ścieżkami zasypanymi śniegiem. Wczoraj uległy zniszczeniu moje zimowe buty, w których szedłem do tej pory i je po prostu wywaliłem. Teraz zostały mi już tylko jedne buty, te adidasy, w których w ubiegłym roku szedłem do Santiago de Compostela. Czy wytrwają do samego Rzymu? Jednak chodzenie szlakami turystycznymi w zimie jest całkiem bezsensowne, tak jak już wcześniej przypuszczałem. Najlepsze są szosy o małym ruchu. Szliśmy takimi szosami i wcale nie było na nich zbyt wiele aut. Po drodze siadaliśmy, aby trochę odpocząć na wszystkich niemal przystankach autobusowych, które po czesku nazywają się "zastavki". W każdej z takich zastavek odpoczywamy nie dłużej niż ok. 10 minut.

Z Cienkowic szliśmy dziś dalej przez Vyprachtice, Horni Czermna i Nepomuki do Lanskroun, a potem przez Zichlinek do Rychnova na Morave.

W Rychnovie zatrzymaliśmy się na nocleg w pensjonacie (ubytovni) za 220 korun. Gdyby było ciepło spalibyśmy sobie spokojnie w tych zastavkach, na ławkach, ale jest wciąż za zimno w nocy. Jutro w planie mamy Velke Opatovice. Ale czy dojdziemy?
Dziś był ósmy dzień pielgrzymowania i w końcu nabrałem formy. Jak na każdej pielgrzymce musi upłynąć kilka dni, aby ciało przywykło do nowego, "chodzonego", trybu życia.

Podczas drogi razem ze Staszkiem odmawiamy wspólnie oprócz modlitwy porannej również Anioł Pański, Koronkę do Miłosierdzia Bożego oraz tajemnice światła Różańca świętego. Tyle razem. A poza tym każdy z nas modli się indywidualnie w intencjach własnych i nam powierzonych.







Dzień 9 - Środa 2 marca 2011
Rychnov na Morave - okolice Velke Opatowïce

Z pensjonatu w Rychnovie na Moravie wyszliśmy o 8.15, gdyż rankiem przez godzinę miałem tu dostęp do internetu za 30 koron. Po wyjściu szliśmy szosą aby uniknąć ośnieżonych szlaków turystycznych i górskich, minęliśmy Oravską Trebove i o 18.00 dotarliśmy do Velkich Opatovic, trafiając w miejscowym kościele na mszę św.

Aż dziwne, że o tej porze, w zwykły dzień tygodnia, było na mszy św. ok. 30 osób. Później dowiedzieliśmy się, że pobożność ludzi na Moravach jest dużo większa niż w zachodnich Czechach. I od razu po mszy św. udaliśmy się na plebanię kościoła. Ks.proboszcz Alech V. poczęstował nas kolacją i dał nam nocleg. Mogłem też wieczorem skorzystać z internetu.



















Dzień 10 - Czwartek - 3 marca 2011
Velke Opatowice - Rajec przed Blanskiem


Szliśmy szosą, tak jak pokazywała mapa. Nie była zbytnio zatłoczona autami. Pierwszą większą miejscowością były Boszkowice. Było zimno, ale w dzień już było plus 1 stopień. Przed wyjściem ksiądz Alech udzielił nam błogosławieństwa na drogę. A w drodze wszystkie mijane przystanki autobusowe (zastavki) to były nasze miejsca odpoczynku. Żadnego leżenia. Dziesięć minut odpoczynku i dalej w drogę. Gdyby nie to, że po 18.00 robi się już ciemno, szlibyśmy dalej. Jednak o godz. 18.00 w miejscowości Rajec poszukaliśmy jakiegoś pensjonatu. Kosztował 250 koron.















Piątek 4 marca 2011 - Dzień 11
Rajec - Brno


Wczoraj właścicielka pensjonatu przyniosła mi swojego własnego laptopa, aby mógł napisać parę słów na tym blogu. Ale godzina szybko zleciała i niewiele napisałem.
Rankiem podano nam śniadanie (w cenie noclegu to było) i wyruszyliśmy w drogę. Przebyliśmy ok. 30 km idąc przez Rajecko, Blansko, Adamov i Bilovice. Dotarliśmy do Brna, do kościoła pw.Serca Pana Jezusa o godz. 17.55 i zaraz była msza św. i nabożeństwo do Serca Pana Jezusa. Potem było godzinne spotkanie neokatechumenalne, w którym wzięliśmy udział.
Jestem zdumiony pobożnością ludzi na Morawach. Wydaje się, że w ich kościołach zbiera się niemal tyle samo ludzi co w Polsce. Na mszy św. wieczornej było w kościele ok. 60 osób, a później chyba ze 40 uczestniczyło w spotkaniu neokatechumenalnym.
Okolo 20.00 ks.proboszcz zaprosił nas na kolację i wskazał miejsce na nocleg. Kolację jedliśmy razem z ojcami franciszkanami, bo to w ich kościele się modliliśmy. Potem udaliśmy się na spoczynek. Ale tuż przed snem niespodzianka: z Sycowa zadzwonił do mnie pan Stanisław K. Przekazał życzenia od Sycowian zgromadzonych na balu karnawałowym w gimnazjum im.Jana Pawła II. Po chwili przekazał słuchawkę obecnej na sali znanej Sycowiance, byłej pani minister Beacie K., tak że miałem przyjemność zamienić z nią kilka słów. Pani Beata bardzo gorąco nas pozdrowiła, życzyła szczęśliwego dojścia do celu i poinformowała przy okazji, że ona również wybiera się do Rzymu na beatyfikacje papieża Jana Pawła II, wiec pewnie się tam spotkamy.
































Sobota 5 marca 2011 - Dzień 12
BRNO - Blucany

Rankiem w sobotę o godz. 8.00 uczestniczyliśmy we mszy św. w kościele o.franciszkanów przy ul.Vranovickiej, a po mszy św. ks.proboszcz udzielił nam błogosławieństwa na drogę. Dwie Czeszki przyniosły do kościoła reklamówkę pełną ciasta i pomarańczy - dla nas, abyśmy nie byli głodni w drodze. Wyruszyliśmy na trasę idąc najpierw ulicami miasta, które ciągnęło się bardzo długo, tak że jeszcze nawet o godz. 13.00 mieliśmy je w zasięgu wzroku, chociaż byliśmy już za miastem.

Szliśmy ścieżką rowerową najpierw wzdłuż rzeki, a potem przez pola. W drodze jak zwykle wspólnie odmawialiśmy modlitwy poranne, Anioł Pański, Tajemnice różańcowe światła oraz Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Około godz. 17.00 dotarliśmy do wsi Blucany, odnaleźliśmy kościół i zadzwonili do budynku plebanii. Drzwi plebanii otworzył proboszcz, bardzo młody, w wieku 31 lat, piszący właśnie pracę doktorską z zakresu historii kościoła pierwszej polowy XIX wieku, ks. Hynek S. Poczęstował nas zaraz kolacją i wskazał miejsca do spania. Mogliśmy się tu wykąpać, umyć i udać na odpoczynek nocny. Przedtem jednak ok. godziny z nami rozmawiał na różne tematy, które jego i nas wspólnie interesowały. Życzymy księdzu szybkiego ukończenia pisania pracy doktorskiej i jej obrony! Ks. Hynek obiecał nas zabrać rankiem do jednego ze swoich kilku kościołów w Parafii, gdzie będziemy mogli uczestniczyć w niedzielnej mszy św.











6 marca 2011 - Niedziela - Dzień 13
Blucany - Mikulov


Msza św. o godz. 7.30 ze specjalnym błogosławieństwem ks.Hynka S. za nas pątników i zaraz po mszy św. Udaliśmy się w drogę, dziękując mu za gościnę i nocleg. Mimo niedzieli musieliśmy jednak pielgrzymować, gdyż nie mogliśmy przecież zostać na plebanii, a ksiądz udawał się w podróż do swoich licznych kościołów, odprawiając w każdym z nich mszę św. Wyszliśmy w drogę z zamiarem, aby przy niedzieli nie wędrować zbyt długo. Ale i tak doszliśmy do Mikulova, miasteczka przygranicznego, na granicy z Austrią, ze ślicznym zamkiem widocznym już z oddali.
Tutaj musieliśmy zadowolić się noclegiem w pensjonacie za 300 koron.
Podsumowując dwa kraje: wydałem w Polsce w ciągu 6 dni - ZERO złotych, a w ciągu 7 dni w Czechach tylko 1200 koron czyli 200 zł, jednak w tym był również zakup okularów do czytania za 179 koron, gdyż używane do tej pory - stłukły mi się.
Czyli 200 zł w ciągu 13 dni, oby tak dalej...Ale co to będzie w Austrii???





















środa, 25 lutego 2015

AUSTRIA 2011

Dzień 14 Poniedziałek 7 marca 2011
Mikulov (Czechy) - Mitlebach (Austria)


Wyszliśmy na trasę o godz. 8.00. Po drodze drobne zakupy w sklepie, czyli chleb i mleko. Później ok. 2 km szosą granicy z Austrią i szeroki chyba na jakiś kilometr, dawniej pewnie mocno strzeżony, pas przygraniczny. Obecnie nikt go już nie strzeże.
Podziękowaliśmy aniołom Czech za pomoc i wsparcie w czasie drogi przez Czechy i poprosiliśmy w modlitwie aniołów Austrii o przejęcie opieki nad nami. Jak wielką pomocą służą pielgrzymom aniołowie danego kraju mieliśmy się już wkrótce przekonać.

Do Austrii wkroczyliśmy o godz. 10.15. Pierwsza mijana miejscowość to był Drasenhofen, w którym chwilę odpoczywaliśmy przy drewnianym zadaszonym stole obok jakiegoś sklepu. Potem idąc ścieżkami rowerowymi dotarliśmy do Poysdorf i stamtąd ścieżką oznakowaną muszelkami jako Jakobsweg - aż do Mitlebach. Była godzina 19.00 i było już ciemno gdy weszliśmy do tej miejscowości. Przy kościele nie było plebanii i skierowaliśmy się do centrum miasta. O tej porze miasteczko było jak wymarłe, nikogo nie było na ulicy, więc nie można się było nikogo zapytać o drogę.

Ale nagle pojawił się pierwszy anioł "austriacki", który na dodatek mówił po polsku. Ponieważ byłą to pierwsza osoba w tym miasteczku, która szła chodnikiem, więc podszedłem, aby zapytać o drogę i możliwość noclegu w tym miasteczku. Jakież było moje zdziwienie, gdy ta anioł-dziewczyna odpowiedziała mi po polsku! Była to Ania B., mieszkająca tu Polka, z zawodu fizjoterapeutka. Zaprowadziła nas na plebanie kościoła, który dawno minęliśmy. Plebania znajdowała się w innym miejscu, w centrum miasteczka. Ania sama załatwiła z proboszczem sprawę naszego noclegu, a więc odpadł problem komunikacji w języku niemieckim.

Proboszcz przyjął nas bardzo gościnnie, poczęstował kolacją, porozmawiał chwilę z nami i zaprowadził nas do pokojów na nocleg. Mieliśmy tu dwa osobne pokoje do spania.
W ten oto sposób mamy za sobą 14 dni pielgrzymowania i 14 noclegów pod dachem, a Austria zapowiada się wspaniale. Przestałem się martwić zupełnie o JUTRO, ufając w wielkie Boże miłosierdzie i nieustającą pomoc błogosławionego Jana Pawła II oraz naszych aniołów opiekunów, świętego Jakuba - patrona pielgrzymów oraz aniołów kraju, w którym się przebywa.



























Dzień 15 - Wtorek 8 marca 2011
Mitlebach - Wolfpassing


Rankiem ks.proboszcz H. udzielił nam błogosławieństwa na drogę i wyruszyliśmy o godz. 8.00. Szliśmy przez Paasdorf, Atzelsdorf, Pelendorf, Bogennesiedl w kierunku Wolfpassing. Była godz. 15.00 i mieliśmy zamiar iść dalej jeszcze, ale na skraju tej miejscowości nagle i nieoczekiwanie podeszło do nas dwoje ludzi, pan i pani, trzymających się za ręce, którzy powiedzieli nam, abyśmy jednak tutaj pozostali na noc, gdyż tutaj proboszczem jest w tej miejscowości polski kapłan. Później często zdarzało się podobnie, że jakaś para osób podchodziła do nas i informowała onas w ważnej sprawie, o kierunku lub noclegu. Jeszcze jednak nie byliśmy na tyle "uważni", aby zauważyć, że każda mijana miejscowość, wieś, miasteczko lub miasto, ma swojego Anioła Stróża, lub nawet dwoje. Poszliśmy więc na wskazaną Parafię, a tam przyjął nas ks.Henryk K., polski kapłan, lat 77, który na prośbę miejscowego biskupa jest ciągle jeszcze proboszczem tutejszej Parafii, gdyż biskup nie ma go kim zastąpić. Brak jest młodych kapłanów, następców. A ksiądz Henryk już od dwóch lat powinien być na emeryturze! Ale prośbie biskupa nie odmówił. Poczęstował nas wspaniałą gęsta zupą (którą sam szybko ugotował) i kolacją. Postanowiliśmy więc zostać tu na noc i spaliśmy w salce katechetycznej, do której ks.Henryk przytaszczył nam z góry grube materace, żebyśmy nie musieli spać na podłodze.
Jak to dobrze, ze ci dwaj aniołowie wskazali nam to miejsce na nocleg. Aniołowie Austrii są wspaniali i ciągle nam pomagają. Po wczorajszym bardzo forsownym dniu zakończonym o godz.20.00, dziś nasze wędrowanie zakończyło się już o 15.00 i mogliśmy bardzo dobrze wypocząć, w gościnie u polskiego kapłana. A jutro już WIEDEŃ!!!







Dzień 16 - Środa Popielcowa - 9 marca 2011
Wolfpassing - WIEDEŃ


Pamiętamy dzisiaj o kolejnych dwóch pielgrzymach, którzy pieszo będą wędrować do Rzymu. Będą mieli mniej dni, mniej czasu, ale również chcą zdążyć na beatyfikację. Tymi pielgrzymami są Andrzej Kofluk z Wrocławia oraz 21 letni Paweł z Białegostoku, który przeczytał miesiąc temu na moim blogu informację o tym, że Andrzej zamierza wyruszyć w dniu 9 marca br. Zapragnął dołączyć do niego i iść z nim razem. Życzymy im opieki Bożej przez całą drogę i tęsknimy za spotkaniem się z nimi w Rzymie.
******
Tymczasem my wyszliśmy dziś na tresę o godz. 7.20 i...okazało się wkrótce, że Wolfpassing było dla nas jakimś magnesem, gdyż pobłądziliśmy rankiem, zatoczyliśmy ścieżkami rowerowymi jakieś wielkie kolo wokół miasteczka i zupełnie nieoczekiwanie dla nas, po dwóch godzinach wędrowania, znaleźliśmy się ponownie w Wolfpassing, tyle że po drugiej stronie miasteczka. No cóż, człowiek często w życiu błądzi i powinien się stale NAWRACAĆ. "Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię".

Nie załamaliśmy się jednak tym "zabłądzeniem" i poszliśmy w kierunku Wolkersdorf ścieżkami rowerowymi. Niestety znowu były pułapki, ścieżki rowerowe nagle gdzieś znikały, raz nawet musieliśmy przeczołgiwać się pod drucianą siatką, aby przejść przez zamknięty teren jakiejś szkółki leśnej, co na pewno nie było dozwolone. Te skrzyżowania i rozjazdy przed Wiedniem były dość męczące. Zmęczeni i obolali dotarliśmy w końcu do Wiednia i udaliśmy się do dzielnicy trzeciej, na ulicę Renweg, na której znajduje się polski kościół.

Jednak tego dnia nie musieliśmy korzystać z gościny na Parafii. Jeszcze przed wyruszeniem na te pielgrzymkę emailowalem do Dominiki, mieszkającej w Wiedniu Polki, napotkanej w ubiegłym roku w Hiszpanii na camino, podczas wędrówki do Grobu św.Jakuba w Santiago de Compostela. Poinformowałem ją w e-mailu, że w marcu będę "przechodzić" przez Wiedeń w drodze do Rzymu. Dominika od razu odemailowała, podając swój numer telefonu, na który mam zadzwonić, gdy się pojawię w Wiedniu. Tak więc po naszym przybyciu do Wiednia zadzwoniłem od razu do niej, mówiąc, że "już jesteśmy", a ona zaraz przyjechała do nas i zaprowadziła do hotelu, w którym już wcześniej sama zapłaciła za nocleg dla dwóch pielgrzymów z Polski.

Dzis jest Środa Popielcowa. Poszliśmy na msze św. o godz. 18.00 do pobliskiego przepięknego kościoła pw. Karola Boromeusza na Karlsplatz. Kościół był ogromny, ze wspaniałym ołtarzem i przepięknymi malowidłami na suficie. Obrzęd posypania głów popiołem był bardzo wzruszający. "Bedanke Mensche, das Staub bist....", jakoś chyba tak mówił kapłan podczas sypania popiołu na głowy.

Okazało się też, że Dominika nie tylko sama zapłaciła za nasz nocleg w hotelu, ale pamiętała również o naszych żołądkach i przyniosła nam masę jedzenia, pełną torbę różnych smakołyków wegetariańskich, gdyż sama była wegetarianką. To nam pasowało bardzo, gdyż była przecież Środa Popielcowa, wiec tylko pokosztowaliśmy tego, pozostawiając resztę na jedzenie a jutrzejsze śniadanie. Dzięki Dominiko za twoją dobroć i okazaną pomoc, będziemy o tobie pamiętać, zwłaszcza o tej Twojej głównej intencji! Zapalimy w Rzymie świeczkę, tak jak prosiłaś. Od dzisiaj też wiemy, że Anioł Wiednia ma na imię DOMINIKA.

Dominika ma bardzo ciekawą teorię dotyczącą bąbli i pęcherzy na nogach, powstających u niektórych pielgrzymów podczas pieszej pielgrzymki. Według niej wszelkie bąble powstają najpierw w umyśle człowieka, w jego psychice, a potem dopiero na nogach. Kiedy bowiem człowiek za bardzo się nad sobą samym rozczula i zbytnio troszczy o swoje nogi, wtedy właśnie pojawiają się te bąble, niejako jako skutek uboczny jego egoizmu i myśleniu o sobie. Kiedy natomiast nie myśli tak samolubnie o sobie samym, o swoich "biednych" nóżkach czy stopkach, wówczas jej zdaniem żadne bąble ani pęcherze na palcach czy stopach nie maja prawa się pojawić. A my ze Staszkiem nie mamy żadnych bąbli ani pęcherzy, więc może nie jesteśmy egoistami?















































Dzień 17 - Czwartek 10 marca 2011
WIEDEŃ - Kotting-Brun


Rankiem zjedliśmy te wszystkie pyszne smakołyki przyniesione wczoraj przez Dominikę, błogosławiąc w duchu jej dobroć serca. Ponieważ jednak nie daliśmy rady zjeść wszystkiego, wiec włożyliśmy do plecaków, to wszystko co zostało i zabraliśmy na drogę. A zostało jeszcze dużo ciasta oraz jajka. Ruszyliśmy w drogę najpierw przez sam Wiedeń, jednak rezygnując ze zwiedzania tego miasta. Nie byliśmy nawet na Kahlenbergu. Naszym celem jest Rzym i dotarcie na czas do Wiecznego Miasta a nie zwiedzanie innych miast i ich atrakcji, choćby były nawet najpiękniejsze. Gdybyśmy bowiem zaczęli zwiedzać Wiedeń, zajęłoby nam to pewnie cały dzień, a nie mogliśmy sobie na to pozwolić.

Po wyjściu z Wiednia szliśmy głównie ścieżkami rowerowymi przez Vosendorf, Biedersmandorf, Guntramsdorf, potem wzdłuż jakiejś rzeki. W ten sposób dotarliśmy do miejscowości Kotting-Brun. Weszliśmy do tej miejscowości około 17.30 a wówczas jakiś cieśla, który przed chwila siedział na dachu, zszedł z niego, podszedł do nas i pokazał nam drogę na skróty do tutejszego kościoła,mimo że nie pytaliśmy go o to.

Drzwi Plebanii, a właściwie to chyba kancelarii parafialnej otworzyła nam ładna młoda kobieta, która zaraz zadzwoniła do proboszcza i uzgodniła z nim, gdzie nas ulokować na nocleg. Dostaliśmy salkę z dwoma tapczanikami, krzesłami i stołami. Powiedziała też, że księdza dzisiaj nie będzie, a wieczorem będziemy mogli uczestniczyć w Drodze Krzyżowej. - We czwartek? - zapytałem zdziwiony. Potwierdziła, że tak, dziś we czwartek i że to ona będzie prowadzić tę Drogę Krzyżową. Tak więc już we czwartek po Środzie Popielcowej uczestniczyliśmy w rozważaniach pierwszej w tym roku Drogi Krzyżowej, ładnie prowadzonej przez tę piękną kobietę, która była "asystentką pastoralną" proboszcza, czyli czymś w rodzaju diakona. Miała na szyi coś w rodzaju stuły. Po zakończeniu Drogi Krzyżowej, w której uczestniczyło około 20 osób, udzieliła chętnym Komunii św.

Ten dzisiejszy dzień ponownie dobitnie uświadomił nam, że nie tylko każdy kraj czy naród ma swojego Anioła stróża-opiekuna, ale że takiego opiekuna - anioła, ma każda, najmniejsza nawet miejscowość, wioska lub miasto. Szkoda, że o tym, nie pamiętamy na co dzień. Dopiero na pielgrzymce staje się to tak wyraźnie widoczne.

















Dzień 18 - Piątek 11 marca 2011
Kotting-brun - gdzieś tam za Gloggnitz


Dopiero rankiem mieliśmy szczęście ujrzeć proboszcza Kotting-brun i to bardzo krótko. Ksiądz proboszcz pozdrowił nas, życzył szczęśliwej drogi i dał nam osiem słodkich bułek na drogę. Zjedliśmy je po drodze jako nasze śniadanie. Do Viener-Neustadt szliśmy ścieżką rowerową, głównie obok jakiegoś kanału, a pod koniec dnia, gdy byliśmy już za miastem, zjawił się, jak codziennie anioł dnia. Ten anioł miał na imię JAN i był polskim stolarzem, tutaj pracującym. Zawiózł on nas nocleg do jakiegoś hoteliku za Gloggwitz, fundując nam nocleg, ale prosił o modlitwę za jego chorą żonę oraz za chorą na raka teściową swojego szefa-pracodawcy.















Dzień 19 - Sobota 12 marca 2011
Gloggwitz - Kindberg


Przepiękne góry dookoła i widoki zapierające dech. Nie opisuję naszego trudu pielgrzymowania po górach, bo nogi się już przyzwyczaiły i właściwie nie ma o czym pisać. Wędrowanie z ciężkim plecakiem po górach staje się czymś tak normalnym jak oddychanie. A przecież oddychania się nie relacjonuje. Zawsze pewien niepokój wzbudza wieczorny nocleg i dlatego poświęcam więcej uwagi na blogi właśnie noclegom. A to jakoś dziwnie i cudownie rozwiązuje się samo. Wieczorem spotkaliśmy kapłana austriackiego, który zawiózł nas na nocleg w Edelberg, 3 km w bok od naszej trasy. Nocleg w domu parafialnym, ale nie przy Parafii. I znów nic nas to nie kosztowało.



















Dzień 20 Niedziela 13 marca 2011
Edelberg - Pernegg


Droga prowadziła nas początkowo nad rzeką, pomiędzy torami i autostradą. Wieczorem podczas wchodzenia do miejscowosci Pernegg wyszła nam naprzeciwko pewna kobieta, którą zaraz zapytaliśmy, gdzie się znajduje kościół w tej miejscowości. Odpowiedziała, że księdza tu nie ma, a my powinnismy się udać do Gasthausu (hotelu) znajdującego się tuż obok kościoła. Znając ceny w hotelach w Austrii, czyli ok. 40 euro za nocleg, powiedziałem, że raczej tam nie pójdziemy. Wówczas stanowczo powiedziała, że mamy tam jednak pójść. To polecenie wydało mi się dziwne, ale na szczęście przyjąłem je jako pewien znak. Podświadomie czułem, że z tego może wyniknąć coś dobrego i postanowiłem, że się tam udamy. Wszedłem do Gasthausa i od razu zacząłem się targować o cenę za nocleg. Na wszelkie jej propozycje odpowiadałem, że to jest "zu teuer", czyli za drogo i udało mi się zejść do ceny 10 euro od osoby za nocleg. Taka cena wydała się nam zupełnie do przyjęcia i w ten sposób spaliśmy w dobrym ciepłym hotelu za jedyne 10 euro i to w Austrii! A jak się później okazało był to nasz jedyny płatny nocleg w Austrii.



























Dzień 21 Poniedziałek 14 marca 2011
Pernegg - Frohnleiten


Robimy coraz więcej kilometrów dziennie, czasem ponad czterdzieści. Nie wiem skąd bierzemy na to siły. Dziś dotarliśmy do Frohnleiten. Proboszczem jest tu ks.Orecz, franciszkanin, pochodzący z Hercegowiny, który sam szedł pieszo do Rzymu w roku 2000. Nareszcie więc spotkaliśmy człowieka, który tak jak my, pieszo pielgrzymował do Rzymu! Przyjął na nocleg, poczęstował nas kolacją i podarowal nam wykaz wszystkich miejscowosci, przez które wędrował do Rzymu. Ten wykaz okazał się potem bardzo pomocny w drodze.























Dzień 22 Wtorek 15 marca 2011
Frohnleiten - GRAZ


Rankiem po błogosławieństwie O.Orecza i po śniadaniu, którym nas poczęstował, wyruszyliśmy w dalsza droge. Droga wiodła malowniczymi górami, ścieżkami rowerowymi, jakieś 100 - 200 m od autostrady. Podziwialiśmy te wspaniałe piękne góry, dziękując Bogu za to, że możemy takie piękno oglądać na własne oczy. A wieczorem znów nocleg na plebanii kościoła w Grazu.

Przybyliśmy do kościoła o 17.57 a o 18.00 zaczynała się msza św. Siedzieliśmy w pierwszej ławce z naszymi plecakami, a odprawiający mszę św. proboszcz tej parafii zauważył nas chyba, gdyż patrzył cały czas w naszym kierunku. Po mszy św. wszedłem do zakrystii aby zapytac o możliwość npoclegu, a on od razu "przekazał" nas pod opiekę Pani Marianny, Ukrainki o korzeniach węgierskich, która tu pomaga, pewnie w kuchni, a moze w kancelarii. Marianna zaprowadziła nas do jednej z sal katechetycznych, pokazała miejsce do spania, a po 20 minutach przyniosła obfitą i smaczną kolację. Rozmawialiśmy z nią po rosyjsku. Powiedziała, że rankiem przyniesie nam śniadanie i życzyła dobrej nocy. A więc anioł dzisiejszego dnia to Marianna.



































Dzień 23 - Środa 16 marca 2011
GRAZ - Steinz


Szliśmy długo ruchliwymi ulicami miasta a później wzdłuż ruchliwej szosy nr 76. Na sporych odcinkach drogi nie było chodnika ani żadnej ścieżki obok szosy, a ruch był dość spory. Dotarliśmy do Steinz ok. 18.00 i oto znowu pojawił się kolejny anioł. Nagle obok nas pojawił się samochód, który się zatrzymał i wyszla z niego bardzo piękna kobieta, która zapytała (po angielsku) dokąd idziemy i po co, a potem poinformowała nas, ze proboszczem w tutejszym kościele jest Polak i że powinniśmy tam się udać na nocleg. Ponieważ po tylu "anielskich" przygodach w poprzednich dniach nie byłem już zbytnio zdziwiony, że oto kolejny anioł się nam ukazuje, więc trochę żartem zapytałem, czy jest może aniołem (angel), a ona się uśmiechnęła i niespodziewanie odpowiedziała mi, że TAK. I zapytala jeszcze skąd ja to wiem. Wkrótce wyjaśniło się, że po prostu ma na imię Angela. Ale jednak odgadłem...

Ksiądz proboszcz przywitał nas serdecznie. To ks.Boguslaw S., rodem z Rzeszowa. Ma 43 lata i obsługuje tutaj dwie Parafie. Poczęstował nas kolacją i wskazał ładny pokój do spania, w którym spędziliśmy noc.



































Dzień 24 Czwartek 17 III 2011
STEINZ - VIES


Po śniadaniu, którym ugościł nas ks.proboszcz Bogusław S., udaliśmy się wraz z nim na zwiedzanie jego głównego parafialnego kościoła. W kosciele udzielił nam błogosławieństwa na drogę i wyruszyliśmy na pielgrzymkowy szlak. Wzdłuż szosy nr 76 ścieżki rowerowe pojawiały się lub znikały, więc czasem szliśmy nimi a czasem poboczem dość ruchliwej szosy. Doszliśmy do Vies przed Eineswaldem i postanowiliśmy tutaj zostać na nocleg, gdyż cały dzień padał dziś deszcz, był wiatr, zimno i mgła.

Przyszliśmy do kancelarii parafialnej, a ks. proboszcz Anton N., kolega polskiego wczorajszego proboszcza Bogusawa S., zaprosił nas na kolację do Gasthausu w pobliżu kościoła, a potem wskazał miejsce do spania na głównej sali parafialnej (pharamtsaal), gdzie było ciepło. Spaliśmy w swoich śpiworach na swoich karimatach w tej sali.